autor: Małgorzata Wojdal
data dodania : 05/09/2023
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz pojechałam obejrzeć małe mieszkanko, znajdujące się w kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej 71. Nie byłam wielką entuzjastką tej wizyty, bo wiedziałam, że mieszkanie nie znajduje się we frontowej części budynku, a takie lokale z gruntu wykluczam. Nie dawały mi jednak spokoju zielone drzewa za oknem, które dostrzegłam na zdjęciach. To mieszkanie jakoś do mnie „mówiło” wprost z portalu nieruchomości: no wpadnij, no przywitaj się chociaż, zerknij na mnie czułym okiem, zobacz ile mam do zaoferowania…
No i wpadłam. Wpadłam nie tylko obejrzeć, ale wpadłam na całego. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Powitały mnie duże okna, wpuszczające masę światła, powitały mnie mieniące się w słońcu liście wysokich drzew, które zaglądały nie tak całkiem nieśmiało do mieszkania, powitała mnie dobra energia wnętrza…poczułam, że to takie miejsce do kochania.
Gdy usiadłam do tworzenia koncepcji wnętrza, długo zastanawiałam się, czy powinnam uszanować kontekst tego miejsca i lokalizację przy Pasażu Rubinsteina, przy którym siedzi postać z brązu mistrza, grającego na fortepianie. Przed wejściem do mieszkania wisiał stary plakat, zapraszający na koncert fortepianowy…więc i ja poczułam się zaproszona do kontynuowania tej opowieści. Zapragnęłam mieć tam fortepian! Tak…fortepian i 46 mkw…co za pomysł. Dobrze wiedziałam, że na prawdziwy instrument nie mamy szans, więc usiadłam do gorączkowych poszukiwań tapety, która stworzy iluzję fortepianu we wnętrzu.
Przeszukałam setki stron w poszukiwaniu tapety z takim motywem- bezskutecznie. Normalnie pewnie bym się poddała (mimo, że z natury jestem waleczna), ale pragnienie spełnionej wizji było silniejsze…i nagle wpadłam na inny pomysł. Rozpoczęłam gorączkowe poszukiwania zdjęć, które oddałyby pomysły szusujące przed moimi oczami. Po wielu godzinach spędzonych w sieci znalazłam, to czego szukałam.
Nie tylko idealny, stary fortepian, ale fortepian osadzony we wnętrzu, które chciałam przenieść w metaforycznej formie na resztę mieszkania. Teraz tylko musiałam ocenić z grafikami i drukarzami, że uda się wyciągnąć jakość na tyle, żeby przy tak wielkim formacie nie rozbijać się o piksele. Przy okazji wprowadziliśmy kilka drobnych poprawek, usunęliśmy zbędne elementy i rozpoczęliśmy druk.
Czasem gdy pozornie coś idzie pod górkę, wiem, że ostatecznie nie ma sensu walczyć z energią, bo najwyraźniej mój scenariusz nie jest tym najlepszym i wszechświat szykuje coś zdecydowanie ciekawszego. Gdybym znalazła tapetę, skorzystałabym z niej i nie miałabym szansy na stworzenie unikatowego, jedynego w swoim rodzaju wnętrza, z robionym na zamówienie wydrukiem. A tak…zostałam lekko szturchnięta przez los i przekierowana na lepszy tor.
Jak się już domyślacie, w tym mieszkaniu, to właśnie tapeta narzuciła swój ton i już wszystko działo się pod jej dyktando.
- Panele w kolorze drewna? O nie nie kochanieńka…jak one będą pasować do mojej podłogi w szachownicę? Mowy nie ma. Szachownicę Ci odpuszczę, ale podłoga niech będzie jasna, prawie biała…
Zgodziłam się z nią i jej rozpaczliwym postulatem.
- Drewniane blaty, parapety…no chyba tego nie przemyślałaś. Jak one się będą komponować z moimi kolorami pokrytymi patyną. Wykluczone! Pomyśl, poszukaj, no przecież coś wymyślisz maleńka.
No i wymyśliłam. Zamiast drewna znalazłam płytę fornirowaną o romantycznej nazwie „antyczne płótno”. Jej ciemne kolory spodobały się naszej głównodowodzącej. Nawet miałam wrażenie, że przyklasnęła z radości.
- Szklana ściana wygradzająca sypialnię w loftowej odsłonie? No aż tak nowoczesna i liberalna się nie czuję! Poproszę jakiś subtelny akcent historyczny, w lekkim kolorze szarego błękitu, żebym poczuła, że to część mojej klatki schodowej.
Jakże mogłam się nie zgodzić. Zgodnie z jej życzeniem, zabudowa została wykonana z drewna, nie stali i pomalowana na gołębią szarość, przeniesioną z palety barw mojej królującej tapety.
Takich rozmów między nami było sporo. Zgodziła się na kilka kompromisów, ale nie naciskałam na wiele. W końcu długo walczyłam o jej obecność w tym mieszkaniu, więc przyjęłam taktykę ustępowania jej prawie na każdym kroku.
Widziałam zresztą radość w jej „oczach”, gdy kolejne decyzje, uwzględniały jej obecność. Tak było, gdy przyniosłam nowoczesną w formie lampę wiszącą, nawiązującą jednak stylistyką do minionej epoki. Poczułam synergię, poczułam, że tworzą duet doskonały, a moja tapeta dosłownie jakby się rozświetliła na jej widok.
Wiele rozwiązań szło nam jak z płatka, ale w kwestii aneksu kuchennego, moja tapeta zamilkła i nie odzywała się kilka dni. Dosłownie zamarła obrażona. Przekonywałam ją, że przecież w tak małym mieszkaniu oddzielna sypialnia będzie lepsza niż oddzielna kuchnia, ale ona nawet o tym nie chciała słyszeć.
- Ja dostojna, wiekowa, z takim rodowodem, mam tutaj z garami się przepychać? Wdychać opary gotujących się ziemniaków i bulgoczącego kalafiora? Nigdy w życiu!
Wygrała.
W wyniku tego dialogu (z przewagą monologu jaśnie pani) powstało mieszkanko, składające się z salonu, z wydzieloną sypialnią, oddzielnej kuchni z częścią jadalnianą, łazienki i holu.
Czy miała rację? Czy ja miałam rację, że jej posłuchałam? Czy udało mi się stworzyć miejsce lekko ekscentryczne, ale jednocześnie przytulne, miejsce nowoczesne, ale z nutką historii, miejsce wygodne, ale wizualnie zaskakujące?
Ciekawa jestem Waszej opinii…obiecuję, że zatrzymam je dla siebie, bo nie wiem jak „ONA” je przyjmie. Wrażliwa dziewczyna????
Zobaczcie video z gotowego do zamieszkania apartamentu Piano Rubinstein i zostawcie komentarze na naszym kanale Podróż do Wnętrza.